Artykuł dotyczy buddyjskich jogicznych sposobów, poprzez które można pomóc zwierzęciu w korzystniejszym, wyższym kolejnym odrodzeniu.
Składa się z następujących części i zagadnień:
Wstęp
- Dbanie o zdrowie, zapewnianie dobrostanu i leczenia
- Co
uzasadnia stosowanie jogicznych technologii na czas śmierci?
- Kwestia eutanazji
- Spokój
umysłu w momencie śmierci i bezpośrednio po niej
- Duchowe praktyki na czas
śmierci
- Wyzwolenie poprzez słyszenie
- Wyzwolenie poprzez dotyk
- Wyzwolenie
poprzez widzenie
- Jak postępować z ciałem?
Zakończenie
Literatura, do której warto sięgnąć
* * *
Wstęp
Odwołując się do perspektywy buddyjskiej możemy stać się sensownie zaznajomieni z wieloma sposobami i praktykami pomocy chorym, umierającym lub zmarłym ludziom. Jednakże z jakiś powodów często nie do końca jesteśmy pewni, co można uczynić dla zwierząt. Poniższe opracowanie zawiera
informacje, które mogą pomóc w odnalezieniu odpowiednich sposobów, modlitw i technik jogicznych, które można praktycznie zastosować, bez względu czy mamy do czynienia ze starzejącym się psem, potrąconym przez auto zwierzęciem, które leży na drodze, dokuczliwym insektem lub dawno zmarłym kotem.
Wszystkie przedstawione praktyki wykonywane są w kontekście buddyjskiego rozumienia ciała i umysłu. Ciało rodzi się, rozwija, trwa, podupada, aż w końcu umiera. Następnie gnije, staje się pożywieniem dla robactwa, a po latach lub przy użyciu klasycznych lub nowoczesnych technik grzewczych nawet kości obracają się w proch.
Z umysłem jest trochę inaczej. W zasadzie to całkiem nie łatwo jest się go pozbyć. Śmierć fizyczna nie bardzo załatwia sprawę, bo strumień świadomości (który Chrześcijanie nazywają duszą, a Hindusi – atmanem) istnieje nadal i po najczęściej dość szokliwym bezcielesnym stanie pośrednim przyobleka się w kolejne ciało zgodnie z uzbieranymi wcześniej warunkami. Istnieje tutaj dość szeroki wachlarz scenariuszy. Jeśli dysponujemy sprawdzoną wiedzą jak się w tym wachlarzu trochę mniej po omacku odnaleźć, to istnieje olbrzymia możliwość znacznego pomożenia zmarłemu zwierzęciu nawet jeśli tracimy je z widoku naszych fizycznych oczu.
Kwestie umierania i śmierci nie muszą być pozostawione na łasce wiary lub niewiary. Niekoniecznie trzeba odwoływać się do dogmatów, do jakiejś niezgłębionej Wielkiej Tajemnicy lub poddawać się jakimś płonnym nadziejom. Albo jakby to być może powiedzieli niektórzy zacni antropolodzy lub psycholodzy kultury – zbitkom religijnych fantazmatów ukształtowanych jako wyraz zespołu społecznych reakcji na stan żałoby.
Istnieje racjonalna
technologia działania w obliczu śmierci, oparta o głęboką, rozległą i charakteryzującą się wręcz medyczną precyzją znajomość czynników konstytuujących jednostkę, tzn. skandh, a także elementów, dhatu, ajatanów, itp. Ostatnie kilka wyrazów to oczywiście pewne terminy techniczne mające swe źródło w wiedzy buddyjskiej. Nie będą tu jakoś bardziej poruszane, bo opracowanie ma mieć charakter przede wszystkim praktyczny, nadający się do szybkiego zastosowania – jeśli ktoś w wyniku swych wcześniejszych dociekań jest przekonany do takich metod.
Tak naprawdę, to też nie całkiem pierwszoplanowe jest, że metody wywodzą się akurat z tradycji buddyjskiej. Po prostu ważne jest by po serii sprawdzeń obrać godny zaufania system wiedzy, który jeśli mamy więcej czasu, to pozwala na rozległą, ostrą i dobitną weryfikację. Gorszym wyjściem byłoby szukanie sposobów w jakiś wyrastających jak grzyby na deszczu nierzetelnych ruchach new-age’owskich lub odwoływanie się do przypadkowego i niestrawnego miksu różnych źródeł. Trzeba mieć konkretne, rzetelne źródło, poddane wcześniej bardzo drobiazgowym, krytycznym sprawdzeniom. Ja wybrałem przede wszystkim nauki i technologie buddyjskie. To jedyny powód, dla którego pada w tym tekście hasło buddyzm. Nie ma to nic wspólnego z religią lub wiarą, jak terminy te są zazwyczaj powszechnie rozumiane.
W społeczeństwach, w których wiodącą rolę odgrywa przemysłowy a obecnie to bardziej już technologiczny pośpiech do namacalnego rezultatu kwestie wiary, religii kojarzą się bardziej z poczciwą słabowitą naiwnością lub gorzej z niepłodnym, zepsutym skostnieniem hipokratycznych urzędników religijnych. To tyle tytułem wstępu. Aha, jeszcze jedno. Jeżeli dla jakiejś zacnej istoty sfera spraw duchowych rozszerza się maksymalnie do granicy obejrzenia sobie raz na jakiś czas filmu typu Ghostbusters i podarciu łacha z prześmiesznych kombinezonów tudzież dialogów aktorskich, to w ogóle nie ma tematu. Przejdźmy teraz do metod.
|
Lama Zopa Rinpocze |
Przytoczone tutaj metody i wskazania pochodzą od kilku buddyjskich lamów. Przede wszystkim
od Lamy Zopy Rinpocze. Można je odnaleźć w różnych odpowiedziach na listy oraz radach dla uczniów i wszystkich tych, którzy zwrócili się z jakimś zapytaniem, dotyczącym rozmaitych życiowych problemów. Na
przestrzeni lat publikowane były i są nadal m.in. na stronach internetowych:
Lama Yeshe Wisdom Archive [tutaj]
oraz na oficjalnej stronie domowej duchowego dyrektora FPMT (Fundation of thePreserveration of the Mahayana Tradition), właśnie
Lamy Zopy Rinpocze [tutaj]
Wszystkie metody mają charakter „otwarty” – tzn. mogą być z powodzeniem używane przez każdą osobę, bez względu na wyznanie religijne lub jego brak. Bez konieczności spełniania jakiś trudnych i skomplikowanych wymogów związanych z uzyskiwaniem wprowadzenia, inicjacji, lungów, bezpośrednich wyjaśnień oraz utrzymywania zobowiązań. Są również od razu skuteczne, bez konieczności wytrenowania się w nich i posiadania jakiś szczególnych zdolności duchowych i innych. To bardzo dużo ułatwia.
Działają ze względu na siłę zawartą w nich samych i są stosunkowo proste w użyciu. To co jest jedynie potrzebne, to wstępne przekonanie do nich, które nabywa się w drodze własnych sprawdzeń, tak jak kto potrafi.
1. Dbanie o zdrowie, zapewnianie dobrostanu oraz leczenia
Po pierwsze, metody buddyjskie nie zakładają jakiegoś duchowego fatalizmu, idyllizmu czy stuporu.
W pierwszej kolejności należy z pełną mocą zrobić wszystko, co mądre i możliwe, by zapewnić dobrostan oraz uratować zdrowie i życie zwierza (czy jakiejkolwiek innej istoty).
W zależności od posiadanej wiedzy, rozpoznania, przekonań, dostępu do rzetelnych lekarzy i skutecznych metod, pewnych umiejętności własnych oraz, co tu dużo ukrywać – zasobów, tak pieniężnych oraz możliwości czasowych mamy do dyspozycji
dwa rodzaje konwencjonalnych metod leczenia.
Pierwszy rodzaj to wszelkie zabiegi, znajdujące się w arsenale medycyny zachodniej, w którym znaczącą rolę odgrywa farmakoterapia. Drugi rodzaj metod nazywany jest nie całkiem poprawnie medycyną niekonwencjonalną. Są to również konwencjonalne metody, z tą różnicą, że punktem odniesienia nie jest Europa lub Ameryka, a na przykład Azja. Te drugie, zamiast farmakoterapii stosują m.in. oddziaływania wynikające z wiedzy o frekwencjach dźwiękowych, energetyce organizmu, żywiołach, konstytuujących ciała fizyczne i innych rzeczach.
W jednym i drugim przypadku można źle wybrać i trafić na zapatrzonego w siebie konowała o ciasnych horyzontach, tupiącego nóżką, że tylko to, co sam wkuł podczas 6 lat ciężkich studiów ileś lat temu jest prawdą i kropka; któremu jeżeli w ogóle zależy na pomaganiu komuś, to dopiero w następnej kolejności po nabijaniu sobie kabzy i polerowaniu swego wizerunku i autorytetu. Z drugiej strony można natrafić na obwieszonego dziwacznymi przedmiotami szarlatana, najczęściej z dyplomem jakiejś politechniki lub certyfikatem spawalnictwa. Kogoś tęskniącego za szczyptą niezwykłości, a przez to skrupulatnie podążającego przez lata za wyczytywanymi gdzieś w początkowo zdobywanych z trudem broszurach zlepkami doniesień o jakiś egzotycznych energiach, itp. Niestety wiele z tych broszur, czy pierwszych opracowań dotyczących niezwykłych tematów, w tym uzdrawiania, siłą rzeczy i pod-ówczesnych okoliczności nie zawsze można z dzisiejszej perspektywy określić mianem rzetelnych, czy wyposażonych w realną, niespaczoną i stabilną siłę oddziaływania.
W obu przypadkach ważne, by trafić na właściwe, rzetelne osoby. W praktyce jednak jest tak, że trafiamy tam, jakie akurat są warunki i nie zawsze są one właśnie takie jakbyśmy sobie i innym życzyli. Nieważne. Byle w takich warunkach jakie są dokonać możliwie dobrych wyborów, zgodnie z tym jakie mamy mądre przekonania, którym warto, co jakiś czas się krytycznie i weryfikująco przyglądać.
2. Co uzasadnia używanie jogicznych technologii na czas śmierci?
Przychodzi taki moment, że żadne oddziaływania, ani konwencjonalne na sposób europejski lub azjatycki nie oferują już możliwości dalszego podtrzymania tego życia. Zamiast skupiać się wtedy na własnym smutku i poczuciu straty, warto jednak przeznaczyć swoje siły na zrobienie czegoś, co będzie pomocne dla istoty, która się z nami na jakiś czas, tak jakby rozstaje.
Szczególnie w przypadku zwierzaków warto byśmy użyli narzędzi, które pozwolą wydobyć strumienie ich jestestwa z niższych obszarów egzystencji. Szczególnie – dlatego, że
zwierzęta, ze względu na niewiedzę, którą są owładnięte, same z siebie nie dysponują świadomą możliwością śmignięcia się wyżej. Dopiero człowiek lub inna istota ze sfery wyższych odrodzeń ma możliwość dopomożenia istotom sfer niższych w skróceniu ciągnącego się niemalże w nieskończoność okresu wypalania burej od skutków głupoty, pożądliwości i gniewu karmy. Ludzie są przynajmniej potencjalnie w dużo lepszej sytuacji i mogą sami świadomie coś konkretnego zdziałać.
Potencjalnie - ponieważ sam fakt bycia człowiekiem, choć jest niesamowity i cenny sam w sobie, to nie gwarantuje, że zostanie należycie uszanowany i użyty. Pomijając istotne i rozległe kwestie skutków rozmaitych czynów i pozostając przy samym zagadnieniu śmierci, to wiele osób z zupełną naturalnością może powiedzieć, że wolą zajmować się życiem i nie myśleć o jakimś tam nieokreślonym przyszłym jego zakończeniu. Niestety taki ślepy hedonizm lub brak czasu na choćby wstępne i praktyczne rozeznanie tematu nie sprawi, że będzie się zwolnionym z konieczności podjęcia rękawicy, gdy nadejdzie chwilowy, cykliczny kres własny lub jakiejś bliskiej istoty.
Biorąc pod uwagę najbardziej prostą i ogólną buddyjską klasyfikację, to każda istota pędząca swój żywot (a w zasadzie nieprzebrany szereg żywotów) w rzeczywistości doczesnej ma sześć podstawowych możliwości. Poczynając od najniższych, może odrodzić się w
światach piekielnych, nazywanych tak, ze względu na wręcz niemierzalnie palące i mrożące krew w żyłach cierpienie, które jest tam na porządku, nie tyle dziennym, co precyzyjniej mówiąc sekundowym.
Na dodatek, czas trwania nieprzebranej gamy katuszy, jeśli przyłożymy do tego ludzką miarę czasu, to zdaje się nieskończony. Można nawet ocenić jako "wieczny", bo trwający całe gromady miliardów lat, ciągłych, nie-ustałych nawet na mikrosekundę cierpień. Czegoś na wzór, konania, które jak na złość nie potrafi doprowadzić do śmierci. Przerażona istota cierpi niemiłosiernie i bezlitośnie, ale wciąż jej świadomość nie obojętnieje, lecz precyzyjnie, w pełni raz za razem doświadcza każdej bolesnej sekundy. Wciąż i wciąż od nowa, dzień za dniem, wiek za wiekiem, eon za eonem, zbitka eonów za zbitką eonów. Normalnie w taki sposób, że najbardziej zimny i podły rzeźnik na ziemi lub sponiewierany potencjalny przyszły mściciel, gdyby zyskał chwilowy wgląd w to, to nie znalazłby najgorszego wroga, któremu by tego życzył.
Jeśli ktoś ma odrobinę więcej szczęścia, a w zasadzie „własnoręcznie” zgromadzonych warunków, to zamiast katuszy piekielnych przychodzi jej lub mu doświadczać pustynnej, popękanej od suchości beznadziei odrodzenia jako
nieszczęsny duch, który błąkając się, cierpi niemalże wieczny niedostatek.
|
Kadr z wartego obejrzenia filmu "Nosso Lar" |
Jest tam już o kilka pięciogwiazdkowych rajów łagodniej. Rzeczywistość tych istot zbliżona jest do boleści czyśćcowych. Brak pożywienia, brak wsparcia kogokolwiek, samotność, szara zkruszała beznadzieja wielokrotnie gorsza od najbiedniejszego obszaru ziemi. Smętne, słabowite błąkanie się. Ciągła tęsknota za utraconym, które jakoś w majakach jest jednak we wspomnieniach. Tęsknota za okazaną im choćby ksztyną troski.
W następnej kolejności jest sfera rozmaitych odrodzeń zwierzęcych. Te trzy obszary migracji, klasyfikowane są jako niższe, ze względu na ogrom i długotrwałość cierpienia tam doznawanego oraz w związku z brakiem możliwości uczynienia czegokolwiek praktycznego poza czekaniem, by poprawić swoją sytuację.
Zarówno nieszczęśnicy w rozmaitych rodzajach piekieł, beznadziejnie błąkające się umęczone duchy oraz zwierzęta nie są w stanie własnoręcznie użyć żadnej metody, która pozwoliłaby im wydostać się z tarapatów. W to miejsce muszą czekać, niekończące się eony, co rusz zmieniając powłokę i w kółko Macieju przechodząc przez podobnie beznadziejne i bolesne doświadczenia. Są też takie, które w ten sposób beznadziejnie czekaja w jednym odrodzeniu, w jednej, jakimś cudem wytrwałej powłoce, która doprowadzana jest na skraj śmierci, by sekunde przed nią zostać podregenerowaną i oferować możliwość cierpliwości kolejny i kolejny raz. To w dwóch najniższych sferach. Ciała zwierząt takiej zdolności nie mają.
Dopiero trzy kolejne rodzaje odrodzeń dają potencjalną szansę, by
wziąć stery we własne ręce i coś sensownego z sobą zrobić. Czwartą,
najbliższą nam sferą jest sfera ludzi, w której mimo wielu cierpień,
mamy też jednak czasami samemu wypracowaną sposobność po-doświadczania
czegoś, choć tymczasowo miłego i radującego wszelakie zmysły. Włączając w
to również, ten najbardziej, przynajmniej u niektórych poskręcany ze
zmysłów – czyli intelekt. W tej sferze właśnie się znajdujemy i jeżeli
temu znajdowaniu się towarzyszy jeszcze komplet lub jakaś istotna część z
puli dodatkowych cennych warunków, to mamy możliwość dużo zdziałać –
tak dla pożytku innych oraz własnego.
Jeśli dysponujemy
odpowiednią wiedzą, przekonaniem i technologią, to
możemy wpłynąć na
przesunięcie w górę istot, które wegetują w trzech niższych sferach.
Nie jest to, aż tak trudne, jakby mogło się wydawać, a oprócz powyższych
trzech warunków, to wystarczy tylko trochę dobrej woli i praktycznego,
roztropnego zadziałania.
Sfery istot piekielnych w normalnych
okolicznościach nie mamy możliwości, ani zobaczyć, ani jakkolwiek
inaczej odebrać. Nieszczęsne duchy również, zazwyczaj są poza normalną
sferą ludzkich doświadczeń – no chyba, że ktoś ma fart lub niefart
zetknąć się z raczej nieczęsto spotykanymi sytuacjami autentycznych
nawiedzeń domów, przedmiotów, miejsc, tudzież rozpaczliwych, a zarazem
najczęściej szkodzących żywym prób zwrócenia na siebie uwagi jakiegoś
pogrążonego w lgnięciu do swego poprzedniego ludzkiego żywotu ducha.
Sfera zwierząt jest, taka jakaś bardziej swojska dla nas, bo potrafimy doświadczać ją naszymi zwyczajnymi zmysłami. Można by spróbować podważyć sens robienia czegokolwiek tzw. duchowego dla tej klasy istot. Można by powoływać się np. na wspaniałość żywotów domowych kudłatych przylep lub dostojnych przydomowych, acz chodzących już własnymi ścieżkami kocurów.
O krówkach na łące, to lepiej nic nie wspominać, bo wszyscy wiemy, że nie ma żadnych szczęśliwych krówek, które w jakiejś powszechnie akceptowalnej hipokryzji pokazujemy naszym dzieciom w przaśnych rysunkowych książeczkach lub na spotach z reklamą np. czekolady ze Szwajcarii.
W to miejsce istnieje jedynie niekończący się rząd anonimowych, przedmiotowych sztuk rzeźnych, co w jakimś wybryku chwilowej refleksji potrafimy najczęściej podsumować poprzez nie całkiem podskórnie wygodne stwierdzenie typu: „no cóż, tak to już jest”, momentalnie wypierane z niebezpiecznego obszaru świadomości.
Żyjące na tzw. wolności dzikie zwierzęta wcale nie mają tak wolnego od utrapień losu. Wręcz przeciwnie, każda ich następna chwila życia zależy od ciągłej czujności o to, by nie zostać pożartym lub ubitym dla zwykłej satysfakcji przez jakiegoś swego mocniejszego pobratymca lub od sprawności w oszukaniu podobnej czujności u pobratymców słabszych, goszczących oczko niżej w łańcuchu pokarmowym.
Los zwierząt, będących na służbie lub pod opieką ludzi również jest średnio godny pozazdroszczenia. Nawet te zwierzęta, którym udaje się trafić do zapewniających opiekę i dobre przyjacielskie traktowanie domów, nie mają możliwości wykroczyć poza swą zwierzęcą głupotę i uzależnienie od swych opiekunów.
Przeskakując sferę ludzi, to pozostały jeszcze dwie, które można też klasyfikować jako jedną. Chodzi mianowicie o sferę pół-bogów i bogów, którzy w pewnym złudnym sensie stoją wyżej od ludzi. Iluzja wyższości polega na tym, że dysponują daleko bardziej idącą mocą sprawczą i "chwilowo" mniejszą ilością ograniczeń.
Wojowniczy bogowie, tzw. pół-bogowie jako odrębna podklasa są w o tyle gorszej sytuacji od swych pobratymców, tzw. „pełnych” bogów, że mimo mierzonej ludzką miarą niesamowitej potęgi, to jednak owładnięci niedającą się ugasić ślepą zaborczością tłuką się między sobą o ten czy tamten skrawek galaktyki jak dzieci o mniej lub bardziej kolorową zabawkę.
Jakby tego było mało to z zawziętością i ambicjami Hitlera lub Stalina nieudolnie próbują wcielać w życie wizję o poszerzeniu swego imperium nawet o stojące wyżej w hierarchii światy w pełni boskie – co skazane jest na powtarzaną n-ty raz z uporem maniaka porażkę.
„Pełni” bogowie w kasze dmuchać sobie nie dadzą jakimś tam zazdrosnym tytanom i pędzą swe wydawałoby się niemające kresu żywoty w poczuciu coraz to większej wszechmocy, wszechobecności i wszechwiedzy. Psztykać się między sobą o poniższe światy, czy całe galaktyki nie muszą, bo wielu z nich potrafi stwarzać sobie na poczekaniu własne.
Wielu z nich wyposażonych jest w trudne do pojęcia w swym ogromie miłosierdzie i czują odpowiedzialność, troskę w stosunku do „swego” stworzenia. Jednakże, ponieważ ich wszechmoc jest wciąż iluzją, bo sami stanowią nie w pełni mądrą część doczesności, którą stwarzają, to nie dysponują zręcznością pełnego wygaszenia cierpienia istot, które, jak im się wydaje powołali do życia. Mogą wiele pomóc, np. ludziom, którzy budują im świątynie i się do nich modlą, jednak ma to ograniczony zakres działania i skuteczności.
Nastaje w końcu czas, w którym iluzja wszechmocy pryska i przychodzi im doświadczyć chyba najgorszego cierpienia jakie można sobie tylko wyobrazić – ponownego upadku w najgorsze bagno, które zdawało im się, że transcendowali i osiągnęli status galaktycznego Alfy.
To trochę tak jak z nadymanym arystokratą i biedakiem. Biedak ma możliwość doświadczania autentycznego szczęścia, jeśli trafi mu się nie całkiem czerstwy placek znaleziony, gdzieś w zaułku na tyłach restauracji. Zaś włościanin wyrzucony na zbity pysk z bogatej rezydencji, może nawet pałacu królewskiego, gdyby nawet znalazł się w tej samej restauracji, nie w zaułku, ale w środku i prostoduszna gospodyni postawiłaby mu przed nosem michę ciepłego, choć przeciętnego jadła, to zanim sczezłby z głodu, to wcześniej mogłoby mu pęknąć serce ze złudnego poczucia niepowetowanej straty, wstydu i podeptanej dumy.
Z wszystkich sześciu sfer najbardziej korzystne jest
cenne ludzkie odrodzenie. Zakres odczuwalnego szczęścia, przyjemności, doczesnej moc sprawczej i wolności jakimi dysponują ludzie w porównaniu do bogów wypada bardzo blado. Jest jak trzy ziarenka piasku usiłujące z trudem udawać złote wzniesienie w obliczu zebranych w jednym miejscu wszystkich ziaren piasku z bardzo wielu planet.
Ludzie doznają cierpień począwszy od samego momentu narodzin, następnie w toku swego życia poprzez choroby, starość i w końcu w związku ze śmiercią. Na dodatek bardzo często jesteśmy oddzieleni od tych, których kochamy, a w to miejsce jak na złość często musimy spotykać się z tymi, za którymi nie przepadamy, bo jawnie nam szkodzą. Nie doświadczamy tego co chcemy - np. szczęścia, sukcesów, a w to miejsce musimy doświadczać właśnie tego, co próbujemy uniknąć, np. stresu, wypadków, chorób, "złego losu", itp. To podstawowe osiem cierpień w świecie ludzi jak to kategoryzują nauki buddyjskie.
Na szczęście nawet cierpienie nie jest trwałe i przy wytrwałych staraniach lub "ślepym trafem" udaje się czasami wyśmignąć niezadowoleniu i po-doświadczać fajnych rzeczy. Jeżeli na dodatek owe starania opatrzone są wglądem i choćby wstępnym rozpoznaniem jak rzeczy faktycznie się maja, to sytuacja zaczyna być wręcz wspaniała i rokująca na bezsporne, kompletne i ostateczne wygaszenie wszelkiego cierpienia oraz zyskanie zdolności, by w zręczny sposób ratować wszelkie pozornie inne i pozornie obce istoty.
Ludzkie odrodzenie jest o tyle lepsze i cenniejsze od pozostałych (nawet boskich, rajskich, niebiańskich),
bo zarówno doczesne cierpienie i szczęście są tam dobrze skalibrowane. Cierpienia i brak siły sprawczej - przynajmniej czasami - nie są tak beznadziejne jak w trzech niższych światach: istot piekielnych, nieszczęsnych, błąkających się duchów i zwierząt. Z drugiej strony - szczęście, przyjemność i doczesna moc nie są aż tak duże, a przez to mile otłumaniające i rozleniwiające jak w światach bogów.
Z buddyjskiej perspektywy tak to mniej więcej wygląda, że
w żadnej z sześciu sfer doczesności sytuacja nie jest godna pozazdroszczenia, ani starań, by się tam dostać i pozostawać. W to miejsce wybiera się Oświecenie, jeśli ktoś jest już na to gotowy i autentycznie znudziło się jej lub mu odgrywanie po raz „miliardowy”, tych samych bagiennych scenariuszy – zarówno jawnie cierpiętniczych, zupełnie przeciętnych, a także pozornie błyskotliwych i pełnych tymczasowo szczęśliwego blasku.
Kompletnego i trwałego zakończenia cierpienia życzy się również wszystkim istotom, w tym również zwierzętom. Póki mamy w sobie jeszcze lgnięcie, to naturalne jest, że życzymy szczęścia i braku cierpienia szczególnie tym zwierzętom, z którymi wytworzyliśmy jakiś szczególny związek karmiczny, objawiający się chociażby tym, że stały się pełnoprawnymi włochatymi członkami naszych ludzkich rodzin.
3. Kwestia eutanazji
Żywot naszych domowych kudłatych lub mechatych towarzyszy kończy się zazwyczaj na trzy podstawowe sposoby. Pierwszy to śmierć naturalna związana ze starością, chorobą lub dwoma tymi czynnikami za jednym zamachem. Drugi rodzaj odejść powodowany jest przez wypadki. Trzeci zaś – rozpowszechnił się szczególnie w miastach, gdzie w przypadku braku rokowań na skuteczność dalszego leczenia i obserwacje cierpienia związanego z chorobą dość często podejmuje się decyzję o weterynaryjnym uśpieniu.
Na pewno w każdym pojedynczym przypadku jest to trudna decyzja dla „właścicieli”, jednak dość powszechna i nie budzi takich zapytań moralnych o często dość burzliwych i kontrowersyjnych odpowiedziach, jak eutanazja w przypadku ludzi. Rodzaj poglądów dotyczących eutanazji zależy od wyznawanych filozoficznych lub religijnych przekonań.
Z perspektywy buddyjskiej wygląda to tak, że szczególnie w obliczu kluczowych kwestii, takich, które dotyczą m.in. życia i śmierci, istotne jest, aby odpowiedzi szukać w
mądrości, a nie dogmatach. Również nie w dogmatach buddyjskich, które jeśli w ogóle istnieją, to zawsze stoją niżej w hierarchii od autentycznej przeżytej mądrości. Mądrość ma tę przewagę nad takimi lub innym, najczęściej opozycyjnymi do siebie dogmatami, że po prostu jest w pełni tym, o co chodzi i poprzez możliwie kompletne zrozumienie złożonej masy rozmaitych widocznych i niewidocznych czynników najlepiej pasuje do każdej indywidualnej sytuacji.
Dogmaty zaś mają tę przewagę nad mądrością, że umożliwiają drogę na skróty. Dostajemy względnie prostą instrukcje, co jest dobre i prawidłowe, a co złe i zabronione, której wystarczy wyuczyć się na pamięć i być jej posłusznym. W ten sposób stajemy się zwolnieni z konieczności samodzielnego sprawdzania, co biorąc pod uwagę pewne niedoskonałe uwarunkowania, którym jako społeczeństwo, zbiorowość podlegamy zdaje się być nawet użyteczne, względnie pozytywne, a na tę szerszą skalę, to niestety nieuniknione.
Żyjemy w takim świecie, w którym zazwyczaj nie mamy wiele czasu na ćwiczenie się mądrości. Co wymaga przecież dodatkowego wysiłku, który trzeba wykradać naszym zwyczajnym doczesnym staraniom o utrzymywanie rodziny, siebie, pielęgnowanie hobby, tudzież pędzenie za szczęściem pod dowolnie wymyśloną postacią, które, co pewien czas i tak jak śliski węgorz wymyka się z rąk, a tym samym wymaga nieustannego przeznaczania starań, by je zachować lub ponownie uchwycić, gdy się wypsło.
Tak to już jest, że doczesny i skupiony na sobie pragmatyzm jest bardziej ceniony niż mądrość, która wykracza poza granice przezeń ustalone. Tylko i wyłącznie z tego zbiorowego powodu dogmaty są rozwiązaniem wprawdzie niedoskonałym, lecz jednak chyba prowizorycznie i tymczasowo uzasadnionym, bo lepszym od totalnej egoistycznej samowolki, czy stuporu obojętności. Dopóki brakuje mądrości i zręcznych środków, by samemu rozkminić sytuacje, które nas spotykają i otaczają, to musimy jednak mieć jakieś praktyczne i choć trochę przebadane wyznaczniki, które pozwalają sensownie się zachować i mieć przynajmniej poczucie, że dobrze się postąpiło.
Cennym rozwiązaniem pośrednim, już jakoś tam osiągalnym jest
nabycie
umiejętności rozpoznawania dobrych nośników mądrości, czyli osób, które w
pełnym lub bardzo dużym stopniu rozwinęły przynajmniej dwa z trzech
atrybutów autentycznej duchowości.
Chodzi o właśnie
mądrość oraz o
miłość. Trzecim jest
moc, która przychodzi z czasem. By móc uznać autorytet za niespaczony błędami, to dwa pierwsze muszą być zrównoważone.
Mieszanka samej częściowej mądrości i częściowej mocy jest dyskwalifikująca, gdyż stanowi pożywkę dla formowania się rozmaitych charyzmatycznych, lecz zapatrzonych w siebie pseudo-przewodników, którzy wprawdzie są w stanie porwać za sobą tłumy, uczynić z normalnych ludzi fanatyków i w ogóle namieszać we łbach, to jednak jeśli dokądś kogokolwiek prowadzą, to co najwyżej na samo dno zgubnej czeluści. W którą zresztą też sami wpadają.
Sama zaś częściowa miłość, współczucie, miłosierdzie, które pozbawione jest mądrości nie ma też możliwości rozwinięcia autentycznej mocy. Staje się bezpłodne jak płaczliwe wysiłki pomożenia komuś, kto spadł z urwiska i połamał sobie nogi, poprzez głaskanie i przytulanie. Potrzebna jest mądrość sprzężona ze zręcznością mocy, która pozwoli znaleźć sposób jak zatamować upływającą krew, zabezpieczyć zranione miejsca, przeciwdziałać szokowi, utracie ciepłoty, a następnie przedźwigać towarzyszkę lub towarzysza w miejsce, gdzie dostępna jest pomoc.
Nasze utknięte w więzieniu spraw doczesnych umysły, póki lubią to kraciaste pyzderko, pozujące niczym wdzięcząca się, kapryśna baletnica na bycie wszystkim, to po prostu nie mają technicznej możliwości rozwinąć zadawalająco obszernej mądrość, ani wszechogarniającej miłości, czy dziarskiej mocy.
Zadawalającą wiadomością jest jednak fakt, że nawet będąc wciąż w tym więzieniu
mamy szansę wypracować w sobie zdolność chociaż rozpoznawania godnych zaufania autorytetów i sposoby, by mimo wszystko jakimś tam już mniejszym wysiłkiem,
choć co jakiś czas trzymać rękę na pulsie i robić własne sprawdzenia. W końcu ostatecznie najważniejsza mądrość to nie ta, zasłyszana gdzieś na zewnątrz od kogoś, nawet od zacnego autorytetu, lecz ta którą nosimy w sobie. Niestety najczęściej pod grubym pancerzem mniej lub bardziej subtelnego egocentryzmu i zasłon trujących emocji dumy, zazdrości, pożądania, awersji, ignorancji oraz pomieszanych, choć hołubionych stanów umysłu.
Z wypowiedzi Dalajlamy, Lamy Zopy Rinpocze, Bardora Tulku Rinpocze oraz Sogyala Rinpocze, którzy byli pytani o opinię w kwestii eutanazji, zarówno ludzi i zwierząt
wyłania się następujący zgodny obraz. Ponieważ są to autorytety duchowe, jak możemy się więc domyślać
ich ocena bazuje nie tylko na tym, co widzą nasze oczy, słyszą uszy i proponuje niecierpliwy i lubiący chodzić na skróty intelekt. Ich stanowisko, obok praktycznej i możliwie natychmiastowej zaradności w łagodzeniu cierpienia metodami doczesnymi uwzględnia również duchowy wgląd, transcendentną wiedzę i znajomości mechanizmów, procesów jakie zachodzą w czasie i po śmierci ciała fizycznego.
Wskazują na fakt, że
nie jest możliwe poprawienie sytuacji chorej, nawet śmiertelnie chorej istoty poprzez sztuczne przyspieszenie jej śmierci. Nawet jeśli mamy miłosierną intencję zakończenia czyjegoś cierpienia – w przypadku tutaj analizowanym, zwierzaka – najczęściej poprzez wstrzyknięcie do krwioobiegu lub bezpośrednio do serca substancji powodującej tzw. uśpienie, a dokładniej mówiąc nagłe wstrzymanie pracy serca, to nie znaczy, że cierpienie zostanie odjęte.
Bardor Tulku Rinpocze podczas jednego z publicznych spotkań wyjaśniał, że jeżeli zwierzę zostanie poddane eutanazji zanim nadejdzie właściwy dla niego czas śmierci, to
„ten szczególny cykl cierpienia [które doświadcza] kontynuowany jest w kolejnej formie lub w innym świecie, gdzie przyjdzie mu się odrodzić”.
Natomiast jeśli zwierzęciu pozwoli się umrzeć w sposób naturalny, to
„jego szczególny cykl cierpienia zostaje zakończony”.
Lama Zopa Rinpocze wypowiada się w następujący sposób:
„(…) Dokonywanie eutanazji z [samą tylko] dobrą motywacją nie jest odpowiednie, ponieważ pomagając innym potrzebujemy zarówno współczucia, jaki i mądrości. Jeżeli osoba w swym kolejnym żywocie doświadczy więcej szczęścia i pokoju, to określa, że nasze [aktualne] działania [względem niej] są dobre. Z drugiej strony, nawet jeśli poprzez nasze działanie [sztucznie, nieumiejętnie] zastopujemy aktualne cierpienie [jakiejś istoty], to może to doprowadzić do jej odrodzenia się w świecie, w którym będzie cierpiała nawet milion razy bardziej.
Chodzi mi bardziej o rezultat jaki zbierze ta osoba w swym następnym życiu. Na przykład, gdyby miała się odrodzić w piekle, to o wiele lepiej jest utrzymać ją przy życiu [choćby] kolejny dzień, a nawet jedną godzinę dłużej. Ponieważ nie posiadamy zdolności jasnowidzenia, by stwierdzić, gdzie dana osoba się odrodzi, to zmuszeni jesteśmy polegać na mądrości w pełni oświeconych istot, które posiadają wszechwiedzę i współczucie dla wszystkich żywych istot, oraz doskonałą moc, by nas prowadzić (…)”
Dalajlama również, w krótkiej wypowiedzi dotyczącej eutanazji puentuje:
„myślę, że lepiej jest tego uniknąć”. Znajdziemy też wypowiedzi, w których bierze pod uwagę pewne szczególne, wyjątkowe okoliczności:
„W przypadku osoby, która definitywnie umrze i faktycznie stała się jak warzywo, a przedłużanie jej egzystencji powoduje jedynie trudności i cierpienie innych, zgodnie z buddyjską etyką mahajany, zakończenie jej życia może być dopuszczalne (…) To są, jak uważam podług buddyjskiego punktu widzenia, wyjątkowe przypadki (…) Najlepiej jest oceniać każdy jeden przypadek indywidualnie”.
4. Spokój umysłu w momencie śmierci i bezpośrednio po niej
Rzeczą absolutnie kluczową w momencie śmierci jest zadbanie, aby dana istota miała możliwie spokojny umysł. Osoby towarzyszące również powinny być zdolne do zachowania naturalnego, ciepłego spokoju.
W zasadzie jest to możliwe tylko wtedy, gdy wcześniej, jeszcze za życia i dobrej kondycji zadba się o
głębsze przemyślenie i rozpoznanie natury, tego czym jest życie i śmierć oraz pięć trucizn umysłu, a z nich szczególnie przywiązanie, lgnięcie.
Tutaj znowuż bardzo często, szczególnie w społeczeństwach tzw. zachodnich brakuje na to czasu. Tematu śmierci unikamy jak tylko się da, obracamy w żart, a nawet jeśli jakoś musimy z nim obcować i o nim rozmawiać, to czynimy to bardzo powierzchownie, tylko tyle ile wymaga np. nasza praca zawodowa.
|
"Szalony" zrealizowany jogin Drukpa Kunley |
Uważniejsze
przyglądanie się własnemu umysłowi, szczególnie pod kątem namierzania i neutralizowania miotających nim przeszkód emocjonalnych, pochodnych: dumy, zazdrości, gniewu, przywiązania/lgnięcia i ignorancji, też jest mocno blokowane przez nasz egocentryzm. Ego oczywiście nie broni zagłębiać się w siebie, ale tylko wtedy, gdy jest to robione dla celów modnego już od dłuższego czasu tzw. „wyrażania siebie”, swojej unikalnej indywidualności.
Zgadzanie się na taki bieg rzeczy niestety w momencie zetknięcia się ze śmiercią nie chroni przed rozpaczającym przywiązaniem. Nie zapewnia też stanu wystarczającego spokoju, który sporo ułatwia i prowadzi do dobrych konsekwencji zarówno dla umierającego jak i towarzysza umierania, najczęściej kogoś bliskiego.
Rozwiązaniem połowicznym, jakoś tam też społecznie wypracowanym jest sztuczne zachowywanie spokoju, np. poprzez nakładanie maski spokoju lub po prostu jako współczujące staranie typu: „byle tylko zaoszczędzić umierającemu widoku nadmiernego smutku”. Nie jest to już takie złe, ale to nie ten rodzaj spokoju umysłu, o który tak naprawdę chodzi, i który jest najlepszym narzędziem autentycznie pomagającym istocie ponowny raz przejść przez śmierć, a potem przez najczęściej nie za miły stan pośredni.
Bezpośrednia pomoc, także zwierzęciu nie kończy się w momencie jego śmierci. Bardzo ważny jest okres, który następuje bezpośredni po niej. W tym czasie istota czuje się mniej więcej tak, jakby została pozbawiona wszystkiego tego, co jakkolwiek dobrze lub źle, to jednak zapewniało jej jakieś oparcie i rozeznanie, co jest czym. Przechodzi przez dość złożony stan, proces, który w naukach buddyjskich określany jest mianem bardo. Doznaje szoku, poczucia utraty gruntu pod nogami i często ogromnego pomieszania oraz zagubienia.
W tym momencie pozostali przy życiu bliscy mogą jej albo pomóc, albo zaszkodzić. Nie jest korzystne by okazywać rozpacz i tęsknotę za zmarłym, ponieważ przyczynia się to do zakłócenia jego oderwanego od ciała umysłu, a w następstwie nakierowuje go na gorszy rodzaj kolejnego odrodzenia. Z drugiej strony, można, a w zasadzie
trzeba wtedy zachować dobre zrównoważone emocje, w których nie ma miejsca na przywiązanie. Bardzo pomocne jest wykonywanie duchowych praktyk w intencji umarłej istoty.
5. Praktyki duchowe na czas śmierci
|
Czenrezik - Współczucie Wszystkich Oświeconych |
Podejrzewam, że zasadne jest wykonywanie wtedy jedynie tak zwanych „łagodnych” praktyk, których funkcją jest przede wszystkim uspokajanie zagubienia, negatywności i przeszkód, tonowanie i rozpuszczanie pomieszania umysłu. Wybór niektórych praktyk „gniewnych”, czyli takich, które operują „groźną”, dynamiczną i bezkompromisową symboliką (mudrami, mantrami, wizualizacjami, itp.), służącą poskramianiu lub niszczeniu szczególnie opornych pomieszanych egocentrycznych stanów umysłu, może być wtedy niewłaściwy.
Przebywający w stanie pośmiertnym umysł jest w takim samym stopniu oderwany od ciała fizycznego, jak i od fizycznych, materialnych barier i ograniczeń. Tym samym wyraźnie postrzega, to co dla wcielonych żywych zdaje się być tylko jakąś tam umowną wizualizacją, itp. Jeśli będziemy robić wtedy praktykę lub choćby tylko mówić mantrę Wielkiego Współczującego, czyli Czenrezika, to zmarła istota autentycznie doświadcza wtedy spotkania z uspakajającym ciepłem współczucia Czenrezika.
W przypadku niektórych „gniewnych” praktyk, wizualizacji i mantr niewykluczone, że zmarły, jeśli nie jest wytrenowanym jogiem, to może się nawet jeszcze bardziej przerazić i wpaść w większe pomieszanie. Na ten moment zawieszenia artykułu na stronie, ten akapit bazuje tylko na przypuszczeniu. Jeśli ktoś ma taką możliwość, to dobrze byłoby zapytać o to wykwalifikowanego lamy lub khenpo. Sam przy najbliżej nadarzającej się okazji tak uczynię i jeśli będzie potrzeba, to zmodyfikuje ten ustęp.
Nawet dla długo praktykujących joginów o małych lub średnich zdolnościach bazowych, wykonywana praktyka rozgrywa się przede wszystkim w sferze duchowego poczucia. Poczucia, które może być uwiarygodnione na drodze sprawdzeń, bo są na to metody. Jednak to „tylko” poczucie, nawet jeśli zweryfikowane i cenne.
Dopiero zejście się ze sobą wysokich (wypracowanych w poprzednich żywotach) zdolności bazowych ze źródłową, niewypaczoną techniką i aktualnym treningiem powoduje namacalne osłabienie lub zniesienie barier materialnych, które blokują autentyczne, można powiedzieć „zmysłowe”, lub lepiej to ująć – ponad-zmysłowe doświadczenie. Dopiero wtedy można za życia realnie doświadczyć, zobaczyć, usłyszeć niematerialną rzeczywistość energetyczną, tę którą są przerażone wygonione z ciała zmarłe istoty.
Konkluzja jest taka, że
lepiej jest trzymać się tego, co zalecają odpowiednio wytrenowani i wykwalifikowani nauczyciele, zamiast dobierać sobie coś na chybił-trafił.
W przypadku pomocy umierającym lub zmarłym zwierzętom Lama Zopa Rinpocze szczególnie zaleca recytację mantr:
Czenrezika, Namgyalmy, Buddy Medycyny, Milarepy i innych o podobnej funkcji.
|
Namgyalma & Budda Medycyny & Milarepa dla zwierząt |
Zawarte są one m.in. w książeczce pt.
Powerful Mantras for the Time of Death [Pełne Mocy Mantry na Czas Śmierci]. Najlepiej uzyskać ją bezpośrednio z zasobów biblioteki FPMT. Po zgraniu na dysk można ją wydrukować i mieć pod ręką gotową do użycia.
Link tutaj:
Powerful Mantras for the Time of Death (format A4, standardowy)
Powerful Mantras for the Time of Death (format A4, plik przygotowany do druku obustronnego i złożenia w formie książeczki)
Zgodnie z wskazówkami Lamy Zopy Rinpocze,
długie mantry można recytować 21 razy lub więcej, a krótkie jedną malę (czyli 108 razy) lub więcej. Przy długich mantrach, po każdej należy mocno dmuchać na ciało. Przy krótkich, można dmuchnąć po skończeniu mali. Można też dmuchać na wodę z myślą (oraz wizualizacją – jeśli ktoś potrafi), że dana oświecona istota została zaabsorbowana przez tę wodę. Wtedy każda jej kropla ma moc oczyszczania negatywnej karmy. Wodą tą następnie kropi się zwierze przez co zostaje ono oczyszczone i uzyskuje większą szansę na korzystne odrodzenie.
W wielu miejscach podkreślane jest, że tuż przed śmiercią, w jej trakcie oraz tuż po niej szczególnie korzystne jest wykonywanie pudży lub przynajmniej recytowanie
mantry Buddy Medycyny.
Tutaj można odsłuchać - recytuje Khenpo Pema Choephel Rinpoche
Wersja z łagodną, tonizującą linią melodyczną w wykonaniu Imee Ooi
6. Wyzwolenie poprzez dotyk
Istnieje też specjalnie przygotowany przez Lamę Zopę Rinpocze arkusz z kompletem potężnych mantr oczyszczających na czas śmierci.
Można go dostać tutaj [PDF do druku].
Arkusz należy położyć bezpośrednio na skórze istoty, która umiera lub właśnie co zmarła. Kartkę należy umieścić na czole lub klatce piersiowej, zadrukowanymi mantrami do dołu, tak by dotykały skóry. Zgodnie z komentarzem niezmiernie pomoże to istocie poprzez złagodzenie samego przebiegu śmierci oraz w uzyskaniu korzystnego wyższego kolejnego odrodzenia.
Na podobnej zasadzie kontakt z innymi świętymi obiektami jest również bardzo korzystny. Mogą to być, np. posążki (najlepiej w prawidłowy sposób wypełnione i konsekrowane), stupy,
relikty, święte wizerunki i wszelkie inne reprezentacje wskazujące na oświecenie. Z buddyjskiej perspektywy nie ma przeszkód, by za korzystne uznać również przedmioty wskazujące na sferę sacrum, a pochodzące z innych opartych na współczuciu i mądrości religii. Wszystko to kumuluje potencjał, który przynosi ulgę i odczuwalną pomoc dla danej istoty.
Odnośnie dotyku, to warto jeszcze dodać, że z buddyjskiej perspektywy, odwołującej się do znajomości mechaniki opuszczania ciała przez świadomości istoty, to
ważne by przez jakiś czas po śmierci pozostawić jej ciało w spokoju. Najlepiej nie dotykać ciała przynajmniej przez godzinę. Klasyczne wskazania mówią o 72 godzinach, co jest dla nas na Zachodzie zasadniczo niemożliwe do zastosowania. Pierwsze dotknięcia powinny być nakierowane na czubek głowy, które to miejsce powinno być delikatnie pocierane.
|
Trzy podstawowe kanały i główne czakry |
Dlaczego tak? Nawet po ustaniu oddechu świadomość przebywa jeszcze jakiś czas w zmarłym ciele.
Od miejsca w ciele energetycznym – na który składa się system czakr i nadi (kanałów energetycznych) –
poprzez które świadomość istoty opuszcza ciało, zależy jej kolejne odrodzenie. Najkorzystniej jest, by świadomość opuściła ciało przez czubek głowy, a najmniej korzystne – przez dolne partie ciała.
Ciało fizyczne i energetyczne są ze sobą związane i mogą na siebie wzajemnie wpływać. Poprzez oddziaływanie na poziomie energetycznym (np. ćwiczenia jogiczne) uzyskuje się efekt na poziomie fizycznym (np. dobre zdrowie). Możliwa jest też zależność odwrotna - dotykanie ciała fizycznego może przyciągać świadomość, która po śmierci fizycznej przebywa jeszcze w ciele energetycznym.
Oczywiście można się z tego podśmiewywać. Co dowodzi jedynie, albo swoistą beztroskę na tego typu sprawy, albo zwykłą ignorancję. W końcu nawet chińska akupunktura, akupresura lub Qigong zdrowotny, których skuteczność jest zupełnie oczywista i uznana, odwołują się właśnie do energetycznego systemu przenikającego ciało.
Energii, ani kanałów jej przemieszczania się w sposób prosty nie zarejestrują naukowe przyrządy pomiarowe. Jednak skuteczność zdrowotna tych szeroko rozpropagowanych, zarówno na Wschodzie oraz od kilku dekad na Zachodzie, dziedzin jest bezsporna.
Istnieje sporo rzetelnych i duplikowanych badań naukowych, które nawet jeśli nie są w stanie wyjaśnić „jak”, to bez dwóch zdań wskazują na definitywne istnienie oddziaływania tych coraz mniej już egzotycznych dla nas dziedzin.
|
Dr Cynthia Bir w czasie testowania "żelaznej koszuli" |
Dodatkowo, na przestrzeni ostatnich około kilku lat, w warunkach laboratoryjnych zweryfikowano autentyczność efektów, tzw. bojowego Qigongu (lub inaczej twardego Qigongu). Efektów, które są w stanie demonstrować autentyczni (w odróżnieniu od domorosłych imitatorów, chwalących się tym lub tamtym, a potem dostających siermiężne wciry) zaawansowani praktycy Qigong, wywodzący się często z nowej generacji rozproszonych po całym świecie migrujących mnichów buddyjskich ze słynnego klasztoru Shaolin. Badacze, po wykluczeniu zmiennych mogących stanowić jakiś błąd lub artefakt, zaobserwowali, pomierzyli i ponagrywali szereg eksperymentów, z których wynika, że musi istnieć coś, co sami praktycy nazywają np. skondensowaniem energii Qi (lub bardziej klasycznie „żelazną koszulą”). Coś, co sprawia, że np. miękkie i nie osłonięte mięśniami części ciała, takie jak krtań po narażeniu na intensywne oddziaływanie twardych i wystarczająco ostrych przedmiotów, jak np. włócznia, nie ulegają uszkodzeniu – jak powinny, biorąc pod uwagę współczesną wiedzę dotyczącą m.in. anatomii. Nagranie jednego z tego typu sprawdzeń, przeprowadzone na potrzeby programu
National Geographic można odnaleźć tutaj. Zostało ono przeprowadzone przez
Dr Cynthie Bir [link do profilu naukowego], profesora techniki biomedycznej (biomedical engineering) i chirurgii ortopedycznej na Wayne State University.
Argument, że to tylko jakiś tam program popularnonaukowy nie zapewniający wystarczających warunków weryfikowalności, w sytuacji, gdy trudno bezpośrednio dotrzeć do tych konkretnych ludzi, co czuwali nad rzetelnością sprawdzeń, można bez trudu odeprzeć wskazując na inne badania przeprowadzane przez poważne placówki naukowe tym razem bez mariażu ze stacjami TV, zajmującymi się kwestiami popularnonaukowymi. Dotyczą już one bardziej złożonych efektów wpływu praktyki jogi buddyjskiej (w tym energetycznej) m.in. na funkcjonowanie mózgu, czy ciepłotę ciała. Efekty są jeszcze bardziej zadziwiające, jednak nie tak łatwe do przekazania bez posiadania przez odbiorców tych informacji wystarczającej wiedzy z danej dziedziny nauki.
|
Badanie pracy mózgu podczas medytacji & Badanie jogina praktykującego energetyczną jogę ciepła psychicznego |
Zarówno
Qigong zdrowotny, bojowy oraz akupunktura, mimo cennego bogactwa technik i różnorodności zastosowań,
to dopiero przedsionek wiedzy dotyczącej energii i kanałów energetycznych. Trochę wcześniej wspomniane zabiegi związane z obchodzeniem się z ciałem po jego śmierci odnoszą się do wiedzy daleko bardziej zaawansowanej niż cenny Qigong lub akupunktura.
7. Wyzwolenie poprzez słyszenie
Wykonywana dla zwierzęcia praktyka duchowa oddziałuje również na poziomie werbalnym, wibracji dźwiękowych. Można ją wykonywać na odległość, po prostu w intencji zwierzęcia, lecz korzystniejsze jest nawet, gdy zwierz ma możliwość słyszeć recytowane mantry, dharani, itp. Z tego powodu
ważne jest, jeśli potrafimy inkantować mantry bezpośrednio do ucha. Na głos, lecz z takim natężeniem, by nie powodowało to dodatkowego dyskomfortu.
W wielu poradach rozproszonych w różnych miejscach Lama Zopa Rinpocze podkreśla, że chore zwierzęta, w tym śmiertelnie chore – szczególnie jeśli są to nasi domowi pupile i przez to jest taka łatwość – powinny jak najczęściej słyszeć mantrę Buddy Medycyny, Czenrezika, Namgyalmy i inne podobne, które zamykają możliwość niższych odrodzeń.
W drugiej kolejności
można również odtwarzać np. z płyt CD mantry albo całe sadhany (najlepiej Czenrezika lub Buddy Medycyny, oraz podobne)
w pokoju, gdzie przebywa nasz
chory, czy zdrowy ancymon. W samej swej istocie są one bardzo korzystne, a nawet przyjemne w odbiorze również dla słuchaczy „postronnych” – tzn. takich, dla których jest to po prostu jakąś egzotyka lub ciekawostką.
Zawarta w rytuałach głęboko gardłowa, niska wibracja, melodyka oraz rodzaj i sposób używania instrumentów często wywiera na słuchających wrażenie nie tylko przyjemne, ale również mocne i pełne jakiejś pierwotnej, pukającej z wnętrza tajemnicy. Jeśli mamy takie nagrania, to
korzystne jest ich jak najczęstsze odtwarzanie, nawet na okrągło. Oczywiście, warto powiedzieć to jeszcze raz, należy robić to w ten sposób, z tak ustawioną głośnością oraz częstością, by nie sprawiało choremu zwierzęciu dyskomfortu.
Jaki mechanizm tutaj działa? W strumieniu świadomości istot zasiewane są pełne mocy korzystne imprinty. Jak mówi Lama Zopa Rinpocze:
„Recytuj modlitwy do ich uszu, werbalnie, w celu zaszczepienia nasion wszystkich realizacji ścieżki oświecenia. To czyni ogromną różnicę. Prowadzi do niepojętego, niewiarygodnego rezultatu. Sprawia, że w następnym życiu dobrze się odradzają, np. jako człowiek i mają możliwość napotkać Dharmę [naukę duchową] (…) Dlatego ekstremalnie ważne jest by recytować zwierzętom [lub przynajmniej puszczać z odtwarzacza] modlitwy Lam Rim – przynajmniej same mantry”
8. Wyzwolenie poprzez widzenie oraz obecność szczególnych przedmiotów,
będących reprezentacją Oświecenia
Ponieważ
metody jogiczne nie separują duchowości od przejawiającej się w pełnym spektrum zmysłów sfery cielesnej, to obok wspomnianych już metod wyzwalania poprzez słyszenie lub dotyk istnieją również metody dla każdej modalności, poprzez którą tylko możliwe jest odbieranie czy wyprojektowywanie tego, co uważamy za twardą, konkretną rzeczywistość.
|
Terma (ukryty skarb), napis w piśmie dakiń mądrości odkryty przez średniowiecznego
tybetańskiego mistrza Mingyur Dorje, stanowi wyzwolenie poprzez widzenie |
|
Ujrzenie mantry Hanu oczyszcza negatywną karmę zgromadzoną przez 300 mln eonów |
Jeśli tylko wykażemy trochę sprytu, to
możemy również w jakiś sposób zaaranżować, by zwierze mogło, choć przez jakiś czas widzieć niektóre przedmioty lub mantry, które szczególnie oddziaływają poprzez zmysł widzenia. Wypełnione i konsekrowane przez lamów posążki, wazy pomyślności, należycie wzniesione stupy, różnego rodzaju relikwie, pozostałe po kremacji zrealizowanych istot ringsele, itp. korzystnie wpływają na całe otoczenie poprzez samą tylko swoją obecność. Jeśli więc mamy tego typu cenny przedmiot, to jak radzi Lama Zopa Rinpocze możemy w jakiś sposób przysunąć go do miejsca posłania zwierzęcia. Jeśli mamy w domu ołtarz z takimi przedmiotami, np. praktykujący buddyści zazwyczaj mają coś takiego w mniej lub bardziej rozbudowanej formie, to można zorganizować legowisko zwierzęcia bezpośrednio w jego pobliżu. To też dobre miejsce na pozostawienie ciała w spokoju przez jakiś czas. Zgromadzone tam cenne, święte przedmioty wspomogą strumień umysłu istoty, która wkracza w bardo.
Na tej polskiej stronie, jeśli ktoś ma taką ochotę, to może pooglądać i poczytać trochę opisów tego typu oddziaływania materialnego wymiaru sfery duchowej.
9. Jak postępować z ciałem
Najkorzystniej byłoby móc spalić ciało podczas wykonywania specjalnej dla tej okoliczności pudży. W naszych realiach najczęściej jednak ani nie wiemy jak prawidłowo samemu przeprowadzić taki rytuał, ani też nie są dostępni lamowie, czy inni zaawansowani praktykujący, którzy mogliby to należycie zrobić.
W warunkach miejskich, jeśli ktoś nie dysponuje skrawkiem własnej działki, to samo spalenie również jest utrudnione lub niemożliwe. Zmarłe zwierzęta, albo oddaje się weterynarzowi do utylizacji lub jeśli komuś chce się zadać sobie tyle zachodu, to może wybrać odpowiednie miejsce do zakopania ciała.
Trzeba zgodzić się na taką opcję jaka jest osiągalna.
Byle tylko spróbować pamiętać o przynajmniej godzinnym (jeśli to możliwe i nie ma rozsądnego sposobu dłużej)
okresie pozostawienia ciała w spokoju i wykonywaniu choćby w tym czasie duchowych praktyk. Jeśli i to zdaje się za trudne, to zupełnie łatwe, a niezmiernie pomocne duchowo, a nawet
niosące fizyczną ulgę w samym umieraniu jest chociażby położenie arkusza z mantrami [link] na ciele umierającego lub zmarłego - jak zostało przytoczone wyżej.
Zakończenie
Niezmiernie pomyślne dla zmarłej istoty, m.in. zwierzęcia, jest używanie powyżej wspomnianych metod. Są one względnie proste i każdy, kto widzi w tym sens jest w stanie z łatwością ich użyć. Zróbmy tyle na ile pozwalają nam ograniczenia naszych przekonań i możliwości. Nawet samo 21-krotne wypowiedzenie mantr, np. z puli wyżej wskazywanych do ucha lub po prostu w intencji zwierzęcia jest bardzo, bardzo pomocne.
Sanskryckie i tybetańskie słowa są tam podane w angielskiej transkrypcji fonetycznej. Co podczas pierwszych powtórzeń może być pewną przeszkodą. Wraz z ponownymi próbami język, tudzież organ nim zawiadujący, czyli mózg przyzwyczajają się i dalej idzie już łatwo.
Niektóre z tych dharani i mantr można odnaleźć w przygotowanym przez Kalu Rinpocze zbiorze pt.
Doskonała droga do wielkiej szczęśliwości [link - tutaj], do którego została zrobiona transkrypcja polskojęzyczna. Znajduje się tam również wiele innych mantr, nie tylko na okoliczność śmierci, lecz o bardzo szerokim obszarze oddziaływania (zapewniającym korzyści tak duchowe oraz doczesne)
Te same dharani i mantry w różnych źródłach mogą się nieco różnić. Ma to swoje przyczyny, m.in. związane z wędrowaniem nauk buddyjskich z Indii do Tybetu, do Chin i w inne miejsca. W różnym okresie czasu tłumacze, którzy nierzadko sami stawali się wysoce zrealizowanymi jogami czasami niektóre oryginalne słowa, zwroty sanskryckie przełożyli na swój rodzimy język trochę inaczej. W takim stopniu w jakim zmian pochodzą właśnie od urzeczywistnionych lotsałów oraz na tyle na ile były później z dobrym rezultatem używane przez całe pokolenia praktykujących, na tyle nie ma powodów do wątpliwości jaka wymowa jest prawidłowa.
Różne (ale o autentycznie prawidłowym pochodzeniu) wersje są równolegle prawidłowe. Najlepiej znaleźć sprawdzone źródło, pochodzące z nieprzerwanej i niezanieczyszczonej linii przekazu i trzymać się tej wersji, którą to źródło przedstawia. Bez względu na podpatrzone różnice w innych miejscach.
opiekun tej strony
Literatura, do której warto sięgnąć
(olinkowanie niedługo)
Pozycje, przede wszystkim praktyczne:
Lama Zopa Rinpocze,
Powerful Mantras for the Time of Death
Lama Zopa Rinpocze i in., Three Articles on How to Help the Dying and the Dead
Czagdud Tulku, Sztuka umierania, Damaru, Kraków 2007
Relacje delogów (ludzi, którzy rozwinęli siddhi, zdolność jogiczną, która pozwala doświadczyć sfer pozaludzkich):
Delog Dała Drolma, Delog. Podróż w krainy pośmiertne, Damaru, Kraków 2007
Pozycje analityczne, powiększające rozumienie i wgląd oraz pozycje praktyczne, ale opatrzone obszernym komentarzem:
Padmasambhawa, Samowyzwolenie dzięki widzeniu w stanie nagiej uwagi, będące wprowadzeniem do Natury Naszego Umysłu, pochodzące z "Głębokich Nauk o Samowyzwoleniu w Pierwotnym Stanie Łagodnych i Groźnych Bóstw", TERMA PUBLISHING, Kraków 1991
(Tekst termy Guru Padmasambhawy wyjaśniający pogląd dzogczen, odkryty przez Rigdzina Karma Lingpę. Przetłumaczony oraz opatrzony komentarzami przez J.R. Reynoldsa i wstępem przez Namkhai Norbu tekst w prawidłowy sposób przedstawia zrozumienie tych głębokich i wymagających nauk. Na Zachodzie zasłynęły wcześniej pod ogólnie znanym tytułem "Tybetańska Księga Umarłych". Pierwsze wydanie z 1927 roku opatrzone komentarzem W.Y. Evans-Wentza, stało się źródłem szerokich opracowań i publikacji podówczesnych badaczy, orientalistów, psychologów, filozofów, itp. Niestety, ze względu na kluczowe błędy tam zawarte stało się źródłem powielanych siła rozpędu nieporozumień. Aktualny tekst i komentarz rozświetla te zagadnienia)
Tenga Rinpocze, Drugi gwóźdź: Traktowanie śmierci jako przyjaciela, (W:) Pięć Gwoździ Naropy. Metody obcowania z przeszkodami, AMDO, Kraków 2000
Czogjal Namkhai Norbu, Narodziny, życie i śmierć według medycyny tybetańskiej i nauk dzogczen, Wydawnictwo A, Kraków 2011
Dzogczen Ponlop Rinpocze, Umysł ponad śmiercią, Wydawnictwo A, Kraków 2009
Sogyal Rinpocze, Tybetańska księga życia i umierania, Wydawnictwo Mandala, Warszawa 2005
Lati Rinpocze, Jeffrey Hopkins, Śmierć stan pośredni i odrodzenie w buddyzmie tybetańskim, Wydawnictwo A, Kraków 2004
Tsele Natsog Rangdrol, Zwierciadło uważności. Wyjaśnienie cyklu czterech bardo, (w:) Życie po życiu w Tybecie, red. J.Sieradzan, Wyd. EJB, Kraków 1997
|
Buldożyca Malina (2005-2012) |